Lud

Jacek Bartyzel

LUD (gr. demos, łac. populus) — pojęcie nieprecyzyjne i wieloznaczne, zazwyczaj jednak oznaczające albo ogół członków społeczności tworzącej wspólnotę polityczną, tożsamą wówczas z narodem, albo przeciwstawione elicie klasy niższe społeczeństwa, a w jeszcze węższym znaczeniu — chłopów (lud wiejski); na gruncie politycznym stanowi ono podstawę ustrojowej koncepcji — też rozmaicie rozumianej i definiowanej — demokracji, czyli „władzy ludu”.

Wieloznaczność pojęcia l. jest tak stara, jak początek jego zastosowania w terminologii politycznej, odnoszącej się do teorii i praktyki demokracji; w greckich miastach-państwach (poleis) demos oznaczał społeczność zebraną w zgromadzeniu ludowym, lecz w zależności od kontekstu termin ten mógł być wiązany albo z całym zgromadzeniem (ekklesía), albo z „wieloma” (polloí), albo z „większością” (pleíones), a w sensie pejoratywnym — z motłochem (óchlos). Podobnie w Rzymie słowo l. (populus) mogło być odnoszone albo do całego ludu rzymskiego, stanowiącego wraz z rodami patrycjuszowskimi w Senacie całe państwo (Senatus populusque Romanus), albo tylko do plebejuszy (plebeii od plebs — pospólstwo, masa), czyli przeciwstawionej patrycjuszom, niższej i szerszej warstwy wolnych obywateli, trudniących się zawodami produkcyjnymi, albo wreszcie do — też w sensie pejoratywnym — pozbawionego warsztatów pracy i domagającego się życia na koszt państwa motłochu, zwanego „proletariatem” (tj. tych, którzy nie mają nic oprócz dzieci, czyli proles).

Dominacja łaciny w kulturze chrześcijańskiej Europy sprawiła, iż wielość znaczeń i desygnatów słowa populus utrzymała się przez całe średniowiecze oraz wczesną nowożytność. W dziełach autorów średniowiecznych można często znaleźć sformułowania o „wyborze” władcy przez l., co jednak musi zawsze prowadzić do fałszywej interpretacji, jeśli rzutuje się w tamtą epokę nowożytne pojęcie „suwerenności ludu”; w ówczesnych realiach „ludem” z reguły okazuje się wąski krąg baronów (baronagium), czyli arystokracja, więc „nie-lud” w znaczeniu zawężonym; poza tym nie musiało to oznaczać elekcji w sensie dosłownym, lecz mogło tu chodzić o przyzwolenie albo brak sprzeciwu. Jeszcze nawet w epoce oświecenia utrzymywało się rozróżnienie pomiędzy l. jako nieuprzywilejowaną, lecz niezależną, bo utrzymującą się z pracy własnych rąk bądź z własnej przedsiębiorczości (rolnikami, rzemieślnikami, kupcami), najliczniejszą częścią społeczeństwa, a biedotą miejską i marginesem społecznym, nazywaną w średniowieczu „ludźmi luźnymi” (tj. nie należącymi do żadnego stanu społecznego), a później „kanalią” (la canaille).

Wieloznaczność pojęcia l. była zupełnie nieproblematyczna politycznie dopóki nie zaczęto mu nadawać znaczenia ideologicznego i polemicznego, tj. w czasach rewolucji francuskiej; wówczas termin l., zidentyfikowany też z „narodem” (le peuple = la nation), stał się jednocześnie „represywny”, ponieważ poza obręb „ludu/narodu” wykluczono kler i arystokratów, którzy mieli podlegać nawet fizycznej eksterminacji. W myśl ideologii „umowy społecznej” J.-J. Rousseau`a, która legła u podstaw rewolucji, tak rozumiany l. stał się także jedynym prawowitym źródłem władzy i piastunem suwerenności. Odtąd, przez cały wiek XIX i znaczną część XX, słowo l. miało wydźwięk rebeliancki i stanowiło składnik frazeologii ruchów lewicowych, obiecujących zaprowadzenie powszechnej demokracji, w której l. weźmie odwet na swoich „ciemiężycielach” („dziś niczym, jutro wszystkim my”) oraz zapanuje równość i braterstwo. Taki sens pojęcia l. zyskiwał dodatkowo sens „mistycznego” uwznioślenia i egzaltacji ze strony lewicowego nurtu romantyzmu politycznego (np. A. Mickiewicza „Duch Boży pod czerwonymi bluzami paryskiego proletariatu”).

Z drugiej strony, niektórzy przedstawiciele antyrewolucyjnych nurtów prawicowych (konserwatyzmu, a zwłaszcza nacjonalizmu) i centroprawicowych (chrześcijańska demokracja) usiłowały „odzyskać” zawłaszczone przez lewicę pojęcie l. poprzez nadanie mu sensu ponadklasowego i ogólnonarodowego solidaryzmu (np. Z. Krasińskiego „jeden tylko, jeden cud / z szlachtą polską polski lud”); w tym celu sięgano do klasycznego pojęcia l. (populus) w dwu znaczeniach: 1o złączonej więzami narodowej tożsamości i tworzącej „rzecz pospolitą” (res publica), wielostanowej społeczności oraz 2o „cnotliwej” (spokojnej i pracowitej) części warstw niższych, przeciwstawionej „burzliwemu”, podatnemu na antyspołeczne hasła wywrotowców i wykorzenionemu ze wspólnoty narodowej „proletariatowi”. Modelowym przykładem tego znaczenia była — wypracowana przez ks. Luigiego Sturzo (1871-1959) — koncepcja „popolaryzmu” (popolarismo), czyli partii chadeckiej, jako ruchu ludowego (popolari), ogarniającego wszystkie warstwy i klasy społeczne, których interesy winny być sprawiedliwie uwzględniane i solidarnie uzgadniane. Apogeum tej formuły politycznej w Europie Zachodniej przypadło na koniec lat 40. i lata 50. XX w., zwłaszcza za rządów chadecji we Włoszech i RFN; nawet jeszcze obecnie centroprawicowe partie — uważane za główną przeciwwagę dla socjaldemokracji i lewicowego liberalizmu — odwołują się, niekiedy nawet w swoich nazwach (np. hiszpańska Partia Ludowa), do tego pojęcia l. i tej — ponadklasowej — formuły ludowości. W obrębie tej formuły termin „ludowy” stanowi także odwołanie się do „zdrowej” (bo respektującej normy prawa naturalnego i przywiązanej do tradycyjnych obyczajów), lecz „milczącej” większości, a stawianie oporu wrogiej tym normom i obyczajom, „hałaśliwej” mniejszości, niezwykle jednak wpływowej, bo będącej zdecydowaną większością intelektualistów dysponujących mass mediami i systemem masowej edukacji.

Z nośnością i rebelianckim impetem, jaki nowożytnemu pojęciu l. nadała ideologia rewolucyjna, jaskrawo kontrastuje jego aktualna mizeria i rzadkość użycia. Współcześnie, termin l. jest typowym słowem „zdegradowanym”, pozbawionym konkretnej treści, pojawiającym się rzadko w żywym słowniku politycznym również dlatego, że nabrało wyraźnie posmaku językowego archaizmu. Przyczyna tego stanu rzeczy nie jest trudna do zidentyfikowania: stanowi ją nie co innego, jak totalność politycznej, społecznej i kulturowej demokratyzacji. Dla pojęcia l. triumf demokracji okazał się „zwycięstwem pyrrusowym”, ponieważ jeśli wszyscy stali się „ludem”, to pojęcie to przestało kogokolwiek w społeczeństwie identyfikować. Dotyczy to zwłaszcza drugiego (zawężonego) znaczenia pojęcia l., które posiada realny desygnat jedynie wówczas, gdy pozwala jasno odróżnić od l. „nie-lud” (elitę, arystokrację, patrycjat etc.). W znaczeniu pierwszym natomiast i ogólnym („ludu/narodu”, „całości”) pozostała jedynie martwa fikcja prawna, obecna w początkowych artykułach bądź preambułach ustaw konstytucyjnych, powiadamiających o „pochodzeniu” i/bądź „należeniu” władzy do l., zawartych tam tylko dlatego, że niedyskutowalny „dogmat” demokracji nie pozwala na rezygnację z tej fikcji; już jednak w żywej mowie — w debatach parlamentarnych, publicystyce, mediach — odwołania do l. są niezmierną rzadkością, zastępowaną zazwyczaj „ludźmi” bądź „społeczeństwem”, co jest zrozumiałe, bo brzmią one śmiesznie i niezręcznie w sytuacji, gdy nie wiadomo kto jest l., a kto nim nie jest. Odpowiada to również procesom społecznym, takim jak powszechna ekonomizacja i ujednolicenie kultury, które z l. (nie wyłączając reprezentantów dawnych elit) dawno już uczyniły niezróżnicowany „tłum” lub „masy” — przede wszystkim konsumentów.

Ewenementem na tle społeczno-politycznej degradacji pojęcia l. jest natomiast jego niespodziewany (gdyż wcześniej sięgały po niego wyłącznie heretyckie sekty) awans we współczesnym (od Soboru Watykańskiego II) języku eklezjalnym. „Odkurzenie” występującego wprawdzie w Starym Testamencie i raz jeden w Nowym Testamencie (1 Piotr, 10), lecz nigdy nie posiadającego znaczenia prymarnego, pojęcia „Ludu Bożego” oraz nadanie mu rangi głównej autodefinicji Kościoła było przejawem — występującej również w posoborowej reformie liturgicznej — sprzecznej z organicznym rozumieniem Tradycji tendencji teologicznego „archeologizmu” (wymyślonej arbitralnie tradycji „pierwotnego Kościoła”), stanowiącej rewers równie arbitralnego „udzisiejszenia” (aggiornamento). Konsekwencją tego stanu rzeczy jest — prócz socjologicznej „horyzontalizacji” rozumienia Kościoła — pojawienie się tego samego dualizmu, który ongiś charakteryzował społeczny i polityczny sens pojęcia l.; o ile bowiem w dokumentach soborowego i posoborowego Magisterium pojęcie „Lud Boży” występuje w znaczeniu ogólnym (analogicznym do „ludu/narodu”), jako określenie całej i wciąż hierarchicznie uporządkowanej wspólnoty wierzących, o tyle licznie rozplenione tzw. oddolne ruchy w Kościele (jak „My jesteśmy Kościołem” w krajach niemieckojęzycznych) nadają mu sens zawężający i rebeliancki, otwarcie głosząc i promując nieposłuszeństwo wobec hierarchii oraz dążenie do demokratyzacji Kościoła, pojętej tak, że to „kościelny lud” winien decydować o wszystkim, co się w nim dzieje, nie wyłączając treści nauczania tyczącego wiary i moralności.

J. Ortega y Gasset, Bunt mas [1930], Warszawa 1982, 1995[2]; D. Riesman i in., Samotny tłum [1950], Warszawa 1971, 1996[2]; B. Łagowski, Czego potrzebuje lud? Władzy czy wolności?, w: Liberalna kontrrewolucja, Warszawa 1994; G. Sartori, Teoria demokracji [1987], Warszawa 1994, 1998[2]; E. Voegelin, Lud Boży, Kraków 1994.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.