Jesteś tutaj: Publicystyka » Adam Danek » Czas zdrajców

Czas zdrajców

Adam Danek

Niedawno odbyła się szeroko nagłaśniana premiera wydanego przez Instytut Pamięci Narodowej „Atlasu polskiego podziemia niepodległościowego”, poświęconego epopei „żołnierzy wyklętych”, zapisanej krwią w mrocznych latach 1944-1963. Krwią bojowników zapomnianego frontu, którzy nigdy nie zgodzili się uznać za polskie państwo aparatu zainstalowanego nad Wisłą przez sowieckiego okupanta i jego rodzimą agenturę – za co przyszło im zapłacić cenę najwyższą. Kiedy wspominamy tych, którzy wobec bolszewickiego najeźdźcy pozostali nieprzejednani usque ad finem, aż do złożenia z siebie całopalnej ofiary na ołtarzu Ojczyzny, nasuwa się myśl, że warto również pamiętać o fenomenie przeciwnym. „Nowej, radosnej rzeczywistości” – jak w tytule swego zaginionego utworu określił ją niezapomniany Józef Mackiewicz (1902-1985) – po 1945 r. nie budowała przecież garstka krajowych komunistów z PPR i przywiezionych z Moskwy działaczy Związku Patriotów Polskich jedynie własnymi, szczupłymi siłami. Do jej dzieła (czy raczej raboty) dała się zaprząc niejedna para rąk. Nie interesują nas tu rzesze zwykłych Polaków, gdyż im akurat po wyparciu z Kraju wojsk narodowosocjalistycznych Niemiec dało się z oczywistych przyczyn łatwo zamydlić oczy. Miejsce w pamięci należy się przede wszystkim tym, którzy przed wojną starali się służyć wielkości Polski, natomiast po jej zakończeniu postanowili przejść na drugą stronę barykady. O kolaboracji ludzi przedwojennej prawicy (antykomunistycznej i antyliberalnej) z systemem komunistycznym wspomina się względnie rzadko – a szkoda.

Hekatomba II wojny światowej na wielkich połaciach Europy ostatecznie zrównała z ziemią ład polityczny zakorzeniony w tradycji i duchowości Starego Lądu. Zwątpienie w bronione przez lata idee ogarniało nawet najtwardszych, gdy musieli na własne oczy oglądać fizyczną zagładę wszystkiego, o czym wiedzieli, iż jest prawdziwe, wzniosłe i piękne. Na wschodnioeuropejskim pogorzelisku wyciągnął swe cielsko zwycięski brunatny, a potem czerwony Moloch i mierzył resztę świata wyzywającym spojrzeniem. Ład został powalony przez żywioły niebytu, zaś niebyt triumfował przez kolejne lata, urągając wszystkim świętościom. Rozbitkom dawnego świata pozostawał wybór pomiędzy otchłanią samotności i zmęczenia a ideową apostazją. Któż dziś zrozumie, co działo się w ich duszach, gdy ogarnęła je owa „noc ciemna”? Grunt, że przypadki kapitulacji przed dotychczasowym wrogiem miały miejsce w łonie wszystkich nurtów przedwojennej prawicy.

Nową władzę po 1945 r. zdecydowali się wesprzeć niektórzy spośród popleczników obozu rządzącego Polską przed 1939 r. Należał do nich antropolog filozoficzny prof. Bogdan Suchodolski (1903-1992). Przed wojną popierał autorytarny i elitarny sposób władania państwem przez pretorianów Marszałka; przy tym pozostał otwarty na patriotyczne środowiska inne niż piłsudczykowskie i w redagowanym przez siebie piśmie „Wychowanie Narodowe” zamieszczał np. teksty czołowego publicysty RNR-Falangi Wojciecha Wasiutyńskiego (1910-1994). W okresie powojennym zaoferował swe pióro „grupie trzymającej władzę” przybyłej do Kraju pod osłoną sowieckich czołgów, dzięki czemu mógł bez większych zgrzytów kontynuować swe badania i karierę akademicką. Jako publicysta pozostawał usłużny wobec komunistycznej polityki do tego stopnia, iż Stefan Kisielewski (1911-1991) określał go mianem „starego wazeliniarza sanacji, a teraz komuny”. Jego karierę uwieńczyło powołanie w 1982 r. na stanowisko przewodniczącego Narodowej Rady Kultury utworzonej przez premiera PRL tow. Wojciecha Jaruzelskiego.

Innym powojennym prozelitą z prawego skrzydła sanacji okazał się dr Klaudiusz Hrabyk (1902-1989). Od młodości „obwiepolak” (w kierownictwie Ruchu Młodych OWP), w 1932 r. współtworzył Związek Młodych Narodowców – autonomiczną organizację wewnątrz ruchu narodowego, zrzeszającą młodych radykałów. W 1934 r. związek zerwał łączność z endecją, zaakceptował rządy piłsudczyków i wsparł dzieło tworzenia nowej Konstytucji RP, ponieważ jego działacze uznali realizację ideałów mocarstwowego nacjonalizmu przez sanację za bardziej prawdopodobną niż realizację ich przez stronnictwo endeckie. Niedługo później Związek zmienił nazwę na Ruch Narodowo-Państwowy i nawiązał oficjalną współpracę z Obozem Zjednoczenia Narodowego. Hrabyk pełnił wówczas rolę eksperta od spraw żydowskich; kilka jego prac z tego zakresu wydał Oddział Propagandy OZN. Podczas wojny działał w Obozie Polski Walczącej – podziemnej organizacji kultywującej tradycje „Ozonu”. Po jej zakończeniu osiadł w USA; jako wróg nowego okupanta Ojczyzny przewodził tamtejszym strukturom Ligi Niepodległości Polski oraz współtworzył Instytut Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Wiarę w misję polskiej emigracji politycznej zachwiała w nim dopiero osławiona „afera Bergu” (1950-1953), kiedy okazało się, że całe emigracyjne partie polityczne godzą się odpłatnie wykonywać zadania szpiegowskie dla wywiadów państw zachodnich. Od 1955 r. zniechęcony Hrabyk zaczął otwarcie wzywać emigrantów do uznania PRL za polskie państwo i podjęcia bezpośredniej „współpracy z Krajem”. Poskutkowało to odwiedzinami w jego domu komunistycznych emisariuszy, po których nawiązał kontakt z ambasadą PRL w Waszyngtonie oraz Departamentem I Komitetu do Spraw Bezpieczeństwa Publicznego. Hrabykowi zaproponowano daleko idące wsparcie w propagowaniu wśród polonii jego nowych poglądów. Wkrótce uruchomił w tym celu w Stanach wydawniczą Agencję Polską (AGPOL), finansowaną przez peerelowskie służby. W 1958 r. przeprowadził się do Warszawy i wstąpił do Towarzystwa Łączności z Wychodźstwem „Polonia” (więcej o nim za chwilę). Jako tajny współpracownik Departamentu I MSW pisał dla władz historyczno-polityczne opracowania o emigracji. Agentem bezpieki pozostał do 1974 r.

Powojenny prozelityzm w o wiele większym stopniu niż piłsudczyków dotknął RNR-Falangę. W międzywojniu działacze Ruchu tępili lewicę wszelkiej maści z bronią w ręku. Po wybuchu wojny utworzyli konspiracyjną Konfederację Narodu i ofiarnie walczyli w jej szeregach z Niemcami do powstania warszawskiego włącznie. W listopadzie 1944 r. ich przywódca Bolesław Piasecki (1915-1979) został aresztowany przez NKWD. Uwolniono go w lipcu 1945 r., po zakończeniu przezeń rozmów z dowódcą NKWD na ziemiach polskich gen. Iwanem Sierowem; jak sam twierdził, kupił sobie od enkawudzistów wolność za zobowiązanie do pomocy w „rozładowaniu partyzantki w lesie” i „zbliżeniu Kościoła z państwem”. Przez kilka następnych miesięcy były wódz falangistów rozważał możliwość ucieczki z Kraju; podobno miał już nawet do niej przygotowane paszporty. Świadomie postanowił jednak zostać w Polsce i wyrobić sobie własną, niezależną pozycję w nowym krajobrazie politycznym. Wydaje się nie wymagać opisu dalsza, powszechnie znana działalność Piaseckiego jako twórcy pism „Dziś i Jutro”, „Słowo Powszechne” i „Kierunki”, prezesa Stowarzyszenia PAX oraz posła w sejmie PRL i członka Rady Państwa. O słuszności swej linii udało mu się przekonać licznych współpracowników z okresu przedwojennego i wojennego. Do kierownictwa PAX weszli: Zygmunt Przetakiewicz (1917-2005), szef organizacji bojowej i wywiadu wewnętrznego RNR-Falangi, a także członkowie kadry dowódczej Konfederacji Narodu Jerzy Hagmajer i Ryszard Reiff (ur. 1923). Reiff, podobnie jak Piasecki, wiele lat później zasiadł w Radzie Państwa PRL. Natomiast Hagmajer, dawny falangista, oraz inni zasłużeni kombatanci Konfederacji, Wojciech Kętrzyński i Janina Kolendo, znaleźli się w gronie oficjalnych założycieli Towarzystwa Łączności z Wychodźstwem „Polonia”. Zrzeszało ono wybitne osobistości świata kultury i nauki, a formalnie służyć miało utrzymaniu i wzmacnianiu więzi z Krajem Polaków żyjących na obczyźnie. W rzeczywistości było narzędziem kontroli, infiltracji i dezintegracji środowiska emigracyjnych przez służby specjalne PRL, stworzonym i sterowanym przez funkcjonariuszy bezpieki (analogiczne towarzystwa tworzono zresztą według sowieckiego wzoru we wszystkich demoludach) – co, rzecz jasna, utrzymywano w tajemnicy przed większością stowarzyszonych w nim twórców.

Chętnych do współpracy z „władzą ludową” nie zabrakło też, niestety, wśród niegdysiejszych konserwatystów. Jako jeden z pierwszych przystał na nią prof. Stanisław Kutrzeba (1876-1946), przed wojną zwolennik uczynienia osią ustroju i podstawą funkcjonowania wszystkich jego instytucji silnej głowy państwa, czerpiącej legitymizację z wyboru nie przez parlament ani cały elektorat, ale przez niedemokratyczne, elitarne kolegium wirylistów. W listopadzie 1939 r. w wyniku Sonderaktion Krakau na kilka miesięcy trafił do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Po jego opuszczeniu pełnił rolę dziekana Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego oraz prezesa Polskiej Akademii Umiejętności (obie instytucje działały w podziemiu). U kresu ziemskiej drogi prof. Kutrzeba dokonał zdumiewającej wolty: w 1945 r. udał się do stolicy Związku Sowieckiego, gdzie wziął udział w negocjacjach między PPR a ludowcami Stanisława Mikołajczyka, które doprowadziły do sformowania kontrolowanego przez komunistów Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Zdążył potem zostać posłem Krajowej Rady Narodowej – komunistycznego „parlamentu kadłubowego”.

Jeszcze wcześniej wolę ułożenia się z nowymi decydentami wyraził Aleksander Bocheński (1904-2001), dawny członek środowiska tzw. konserwatystów mocarstwowych, skupionych wokół pisma „Bunt Młodych” (przemianowanego później na „Politykę”). W czasie wojny Bocheński należał do polityków, którzy celem ratowania biologicznej substancji narodu podejmowali starania na rzecz porozumienia się polskiego społeczeństwa z Niemcami. Analogiczną strategię proponował potem względem Sowietów i „Polski lubelskiej”. To on zainicjował spotkanie katolickich elit politycznych z naczelnym publicystą PPR tow. Jerzym Borejszą (wł. Beniaminem Goldbergiem), do jakiego doszło w Krakowie wiosną 1945 r. Przedłożył wówczas bolszewikowi napisany wespół z Dominikiem hrabią Horodyńskim „Memoriał o polityce polskiej”. Autorzy dokumentu wywodzili, iż w globalnej geopolityce otwiera się „okres wielkich bloków”, w których suwerenność poszczególnych państw zostanie na bliżej nieokreślony czas poważnie ograniczona, toteż długofalowym celem polskiej polityki powinno się stać przeczekanie owego okresu „z jak najmniejszymi stratami dla teraźniejszości i przyszłości, z zachowaniem jak największych sił materialnych i duchowych”. W latach 1947-1952 Bocheński był posłem na wyłoniony w sfałszowanych wyborach sejm ustawodawczy, gdzie bezskutecznie apelował o uwzględnienie w pracach nad przyszłą konstytucją PRL postulatów podniesionych przez polski episkopat. Z jakichś powodów powierzono mu później (na jedenaście lat) zarządzanie upaństwowionym browarem w Okocimiu.

Nic to jednak w porównaniu z karierą, jaką w PRL zrobił najgłośniejszy krakowski konserwatysta lat trzydziestych prof. Konstanty Grzybowski (1901-1970). Przed wojną związany ze Stronnictwem Prawicy Narodowej i BBWR, zaraz po jej zakończeniu zaczął pisać do ideologicznych pism PPR – „Odrodzenia” i „Kuźnicy”, założonych przez tow. Borejszę. W latach 1949-1951 Grzybowski uczestniczył w pracach dwóch tajnych komisji eksperckich przy Sekretariacie KC PZPR, powołanych do przygotowania projektu konstytucji komunistycznego państwa polskiego. Komisje te pozostawały wewnętrznymi komórkami kompartii, a ich praca i jej wyniki nigdy nie zostały w PRL ujawnione. Obradowały one pod przewodnictwem członka Biura Politycznego KC i ministra sprawiedliwości Henryka Świątkowskiego, a w ich skład poza Grzybowskim weszli m.in.: tow. Zenon Kliszko, tow. Stefan Jędrychowski, agent sowieckiego wywiadu (jako TW „Friend”) prof. Oskar Lange oraz główny legista polskiego stalinizmu prof. Stefan Rozmaryn. Opisując światopoglądowe perypetie prof. Grzybowskiego warto może nadmienić, że już przed wojną był konserwatystą nader nietypowym: należał do masonerii i skłaniał się ku antyklerykalizmowi. Zupełnie inaczej ułożył swe relacje z komunistyczną władzą filozof prawa, przejściowo członek konserwatywnego Stronnictwa Prawicy Narodowej, prof. Antoni Peretiatkowicz (1884-1956), teoretyk – choć nie zwolennik – „cezaryzmu demokratycznego”, tzn. modelu rządu niezwykle silnego (o dyktatorskich kompetencjach), lecz posiadającego demokratyczną legitymizację. Peratiatkowicz poszukiwał ustroju pośredniego pomiędzy demokracją a dyktaturą, wolnego do wad obu tych skrajności, a wzorcową jego realizację widział w polskiej Konstytucji z 1935 r. W Drugiej Rzeczypospolitej pełnił funkcje m.in. rektora Uniwersytetu Poznańskiego oraz sędziego Trybunału Kompetencyjnego i Najwyższego Trybunału Administracyjnego. Przymusowo przesiedlony przez Niemców do Generalnego Gubernatorstwa, pragnął po jej zakończeniu powrócić na uczelnię. Napotkał jednak trudności, gdyż komunistyczne władze zaliczały go do elementu podejrzanego politycznie i o niewłaściwym pochodzeniu (pochodził z kresowej rodziny szlacheckiej). Aby móc się zaangażować w odtwarzanie uniwersytetu, wstąpił więc w końcu do Stronnictwa Demokratycznego – jednego z „pasów transmisyjnych” PPR, a potem PZPR; z czasem objął nawet stanowisko przewodniczącego Miejskiego i Powiatowego Komitetu SD w Poznaniu.

Ostatnio pewnego rozgłosu nabrała sprawa pogodzenia się z PRL najsłynniejszego przedwojennego monarchisty i „integralnego reakcjonisty” (jak sam siebie nazywał) Stanisława Cata-Mackiewicza (1896-1966). Podczas wojny i później Cat bardzo aktywnie uczestniczył w polskim życiu politycznym na emigracji; pisał i własnym sumptem drukował książki i liczne broszury. Ciągle zmagał się ze skrajną biedą, a także nieskrywaną zbytnio niechęcią, jaką jego bezkompromisowość budziła właściwie we wszystkich emigracyjnych środowiskach politycznych. W 1947 r. nawiązał kontakt z rezydentem komunistycznego wywiadu w Londynie, byłym oficerem UB Marcelim Reichem-Ranickim, dziś sławnym w Niemczech krytykiem literackim. Kontakty te przybrały formę stałą. Cat miał nadzieję na uzyskanie tą drogą funduszy na wydanie niektórych swoich dzieł, gotowych od dawna i leżących w szufladzie. Następnie rozpoczęły się negocjacje dotyczące jego powrotu do Kraju. Cat domagał się zapewnienia mu uprzednio mieszkania i źródła dochodów; w zamian obiecywał publikować prace, w których podda wychodźstwo polskie wielostronnej, druzgoczącej krytyce. Ta ostatnia nie pochodziła zresztą z inspiracji komunistów: Cat od dawna uważał emigrację za bezpłodną duchowo i politycznie, a jej przywódców za zgraję głupców i łajdaków winnych wojennej zgubie Państwa Polskiego (to i tak eufemizmy, bo w prywatnych zapiskach nazywał światek emigrantów „burdelem z kurwami i pederastami”). W latach 1954-1955 objął urząd premiera RP, podejmując skuteczne starania na rzecz zjednoczenia skłóconych emigracyjnych koterii. Szybko jednak podał się do dymisji i w 1956 r. wyjechał do Warszawy. Przez kilka lat odbywał regularne spotkania z oficerami SB, dzieląc się z nimi swą wiedzą na temat wychodźstwa. W aktach bezpieki figuruje jako KO (kontakt operacyjny). Według jego siostrzeńca, pisarza Kazimierza Orłosia, Cat przystał na kolaborację ze służbami PRL, ponieważ chciał ocalić swą córkę Barbarę, więzioną wówczas w sowieckim łagrze. Jeśli tak było, istotnie ją ocalił: Barbara Mackiewiczówna została zwolniona z obozu i powróciła do Polski.

Na koniec należy zaznaczyć, iż przypadki porzucania idei przez ludzi prawicy zdarzały się nie tylko wśród tych Polaków, którzy weszli w styczność z systemem komunistycznym, ale i tych, którzy nigdy nie doświadczyli jego wpływu. Na przykład poeta Włodzimierz Sznarbachowski, aktywista RNR-Falangi, przebywając podczas wojny w Europie Zachodniej, przeszedł na pozycje socjaldemokratyczne i w 1946 r. wstąpił do emigracyjnej Polskiej Partii Socjalistycznej. Z kolei czołowy publicysta Ruchu, wspomniany wcześniej Wojciech Wasiutyński, działał po wojnie w Stronnictwie Narodowym, coraz bardziej ulegając demoliberalizmowi – aż w końcu sam został liberalnym demokratą.

Haec est fides.

PMK Design
© Organizacja Monarchistów Polskich 1989–2024 · Zdjęcie polskich insygniów koronacyjnych pochodzi z serwisu replikiregaliowpl.com.